Na skróty Pokaż
Joe Bonham miał 20 lat, gdy wojna odebrała mu wszystko – ręce, nogi, zmysły, głos. Dalton Trumbo w Johnny Got His Gun (pol. Johnny poszedł na wojnę) uczynił go symbolem bezsensu militarnej machiny, krzykiem przeciwko propagandzie, który odbija się echem od okopów I wojny światowej po dzisiejsze zbrojenia. Od cichej cenzury lat 40., przez ekranizację w cieniu Pentagon Papers, po współczesne konflikty – historia Joe to lustro, w którym widzimy tysiące nowych ofiar czekających na swoją kolej.
Dzień, w którym Johnny poszedł na wojnę
Joe Bonham (tyułowy Johnny) miał 20 lat i całe życie przed sobą. W małym miasteczku w USA dni mijały mu na prostych rzeczach: łowieniu ryb nad potokiem, gdzie woda mieniła się w słońcu, albo żartach z Kareen, dziewczyną, której rumieniec zdradzał więcej, niż chciała powiedzieć. Wielka Wojna była dla niego jak bajka z gazet – odległa, nierealna, coś, o czym ojciec mruczał pod nosem, przeglądając nagłówki.
W 1917 roku Joe, naiwnie wierząc w konieczność obrony demokracji, zaciągnął się do armii – chciał wierzyć, że walczy o wolność i sprawiedliwość. „Nie zgłosiłem się, by zabijać. Zgłosiłem się, bo myślałem, że to coś znaczy” – wspominał później w gorzkiej refleksji. Spakował torbę i ruszył w bój na inny kontynent, myśląc, że wróci z historiami do opowiadania ukochanej i przyjaciołom.
Nie był bohaterem z plakatów rekrutacyjnych – był chłopakiem z sąsiedztwa, który lubił zapach siana i śmiech kumpli. W domu zostawił matkę, która piekła mu placki z jabłkami, i ojca, który uczył go, jak przetrwać w świecie. Kareen dała mu chusteczkę na szczęście, a on obiecał, że wróci przed zimą. W pociągu na front żartował z innymi rekrutami, maskując strach przed nieznanym. Wojna miała być krótka, mówili – kilka miesięcy i po sprawie. Joe nie wiedział, że wkroczył w paszczę bestii, która nie wypuszcza swoich ofiar.
Kiedy wysiadł we Francji, rzeczywistość uderzyła go jak zimny wiatr. Dostał karabin, mundur i kilka dni szkolenia – tyle wystarczyło, by rzucić go w chaos. W głowie wciąż miał swój dom: szum potoku, ciepło dłoni Kareen, głos ojca pytający, „Co byś oddał za demokrację?”. Jeszcze nie znał odpowiedzi. Myślał, że wojna to obowiązek, może nawet przygoda. Nie przeczuwał, że za chwilę straci wszystko, co czyniło go człowiekiem.
Bestia w okopach: Wojna, która pożerała ludzi
W okopach Francji bajka szybko zamieniła się w koszmar. Błoto sięgało kolan, smród mokrej ziemi mieszał się z odorem krwi, a powietrze rozrywały huki armat. Wojna, która zaczęła się w 1914 roku, miała trwać kilka miesięcy, ale rozrosła się w machinę śmierci, pochłaniając miliony. Okopy były jak blizny na skórze Europy – ciasne, wilgotne, pełne szczurów i wszechobecnego strachu. Joe, zwerbowany prosto z farmy, tulił karabin jak talizman, ale w głowie trzymał obrazy domu: szorstki głos ojca uczący go wiązać wędkę, zapach ciasta Kareen, śmiech kumpli na ganku.
Nie był sam w tym piekle. W plutonie miał Tommy’ego, 18-latka z Ohio, który śmiał się z jego akcentu, póki granat nie urwał mu głowy. Był też Eddie, piszący listy do siostry, aż kula snajpera przerwała mu zdanie na zawsze. Joe patrzył, jak przyjaciele znikają w mgnieniu oka – ziemia piła ich krew, a dowódcy liczyli straty jak cyfry w księdze. Każdej nocy obiecywał sobie, że przetrwa – dla matki, dla Kareen, dla siebie. Ale wojna nie znała litości: gaz musztardowy dusił płuca, odłamki rozrywały ciała, a kule szukały celów bez wytchnienia. Uczył się, że to nie honor, a rzeźnia – bezduszna, ślepa, nienasycona.
Pewnego dnia ziemia zadrżała – pocisk artyleryjski spadł zbyt blisko. Nie było fanfar ani ostatnich słów, tylko chaos, ból i ciemność. Eksplozja rozerwała mu ciało, a z nim świat, który znał. Obudził się w ciszy – nie czuł rąk, nóg, twarzy, nie słyszał własnego oddechu. Jego towarzysze zginęli albo walczyli dalej, ale Joe stał się czymś innym: żywym dowodem, że wojna pożera nie tylko tych, którzy padają, ale i tych, którzy przeżywają, okaleczeni na zawsze. Nie mógł wiedzieć, że jego los – niemy korpus w szpitalnym łóżku – stanie się obrazem, którego świat nie chce oglądać.
Zabijcie mnie lub pokażcie ludziom
Szpital wojskowy stał się grobem za życia. Joe nie miał oczu, uszu, zębów czy ust – tylko tułów i okaleczoną głowę podłączoną do rur. Lekarze szeptali nad nim jak nad eksperymentem, ich ręce dotykały go bez ciepła. Nie wiedział, czy minęły dni, czy lata – czas rozmył się w pustce.

Wspomnienia były jedynym, co mu zostało: ojciec pytający, „Co byś oddał za demokrację?”, Kareen nucąca pod nosem ulubioną piosenkę. Oddał wszystko, choć nikt go nie pytał. Wojna nie zostawiła mu nawet łez, by mógł zapłakać – był więźniem własnego umysłu, zamkniętym w ciele, które stało się jego klatką.
Ale Joe nie poddał się całkowicie. Jego mózg żył, a w nim tliła się desperacja. Próbował ruszyć czymkolwiek – odkrył, że może poruszać głową. Stukając w poduszkę, zaczął nadawać sygnały w kodzie Morse’a, którego nauczył się na szkoleniu. „Zabijcie mnie” – to były jego pierwsze słowa od dnia z okopu. Lekarze patrzyli z fascynacją, ale bez zrozumienia – widzieli w nim ciekawostkę, nie chłopaka, który kiedyś śmiał się z Kareen. Stukał dniami, tygodniami, aż pielęgniarka pojęła jego kod – napisała palcem na skórze: „Co chcesz?”. Odpowiedział: „Śmierć albo wolność”.

Gdy prośba o śmierć została zignorowana, Joe znalazł inny cel – chciał, by jego cierpienie stało się lekcją dla świata. Poprosił, by wożono go po całych Stanach, od miasta do miasta, by ludzie zobaczyli, czym naprawdę jest wojna. „Zabierzcie mnie tam, gdzie są parlamenty, kongresy, tłumy – niech zobaczą, co zrobili” – stukał w kodzie Morse’a, pragnąc, by jego okaleczone ciało stało się żywym świadectwem prawdy, której propaganda nie mogła znieść.
Wojskowi lekarze odrzucili jego błagania, nie z braku współczucia, lecz z wygody – dla nich Joe był żywym wyrzutem sumienia, dowodem na wojnę, której nie sposób obronić. „Proszę dowiedzieć się, jak się nazywa i nie mówić o nim nikomu. Inaczej pociągnę wszystkich do odpowiedzialności” – szorstkim głosem wymamrotał generał patrzący na niemy i ślepy korpus Joe’go – chłopaka będęacego symbolem milionów młodych, których wojna pochłonęła i odrzuciła jak łuski.
Narodziny manifestu w przededniu kolejnej wojny
Kiedy Dalton Trumbo pisał Johnny Got His Gun (pol. Johnny poszedł na wojnę) w 1938 roku, świat stał na krawędzi II wojny światowej. Powieść, opowiadająca o Joe Bonhamie – młodym żołnierzu, który w wyniku ran wojennych traci kończyny, zmysły i zdolność komunikacji, pozostając uwięzionym w swoim ciele – była nie tylko literackim eksperymentem, ale i krzykiem przeciwko militaryzmowi.
Trumbo, zdeklarowany pacyfista i sympatyk lewicy, stworzył dzieło, które podważało romantyzację wojny, ukazując jej brutalną dehumanizację.
Publikacja powieści miała miejsce 3 września 1939 roku – dwa dni po wybuchu II wojny światowej, gdy III Rzesza zaatakowała Polskę. Zaledwie rok później, w 1940 roku, książka Trumbo zdobyła National Book Award, ale jej przekaz szybko stał się niewygodny.
W czasach, gdy Stany Zjednoczone przygotowywały się do zaangażowania w globalny konflikt, antywojenna retoryka Trumbo spotkała się z oporem. Jak podaje historyk Larry Ceplair w Dalton Trumbo: Blacklisted Hollywood Radical (2015), w latach 40. XX wieku FBI interesowało się autorem z powodu jego pacyfistycznych poglądów i kontaktów z organizacjami lewicowymi.
Sam Trumbo wspominał w listach (opublikowanych w zbiorze Additional Dialogue: Letters of Dalton Trumbo, 1970), że otrzymywał groźby i naciski od środowisk prowojennych, by wycofać książkę z obiegu. W okresie izolacjonizmu w USA publikacja była tolerowana, ale gdy Ameryka weszła do wojny w 1941 roku, jej dystrybucja stała się obiektem cichej cenzury – księgarze zgłaszali trudności z zaopatrzeniem, a niektóre biblioteki usuwały ją z półek pod pretekstem „braku zainteresowania”.
Nie była to przypadkowa reakcja – Johnny Got His Gun /Johnny poszedł na wojnę trafił w czuły punkt. W czasach, gdy propaganda wojenna malowała obrazy bohaterstwa i poświęcenia, Trumbo odważył się pokazać wojnę taką, jaka była: machinę, która miażdży ludzi, pozostawiając po sobie kaleki i zgliszcza. Inspiracją dla autora były nie tylko wspomnienia I wojny światowej – wciąż żywe w pamięci milionów – ale i rosnące napięcie przed kolejnym konfliktem.
Jego książka pojawiła się w momencie, gdy świat szykował się do nowej rzezi, a rządy i elity nie chciały słuchać głosów przypominających o jej kosztach. To, co dla Trumbo było wołaniem o rozsądek, dla establishmentu stało się zagrożeniem – manifestem, który mógł podważyć zapał młodych ludzi do chwytania za broń.
Czerwona propaganda i Czarna Lista Hollywood
Po wojnie Dalton Trumbo zmierzył się z jeszcze większym oporem niż w czasach publikacji Johnny Got His Gun / Johnny poszedł na wojnę. W szczycie ery McCarthy’ego trafił na „czarną listę Hollywood” jako jeden z „Hollywood Ten” – grupy dziesięciu filmowców oskarżonych o sympatie komunistyczne przez Komisję ds. Działalności Antyamerykańskiej (HUAC).
Wszystko zaczęło się w 1947 roku, gdy Trumbo i jego koledzy odmówili odpowiedzi na pytania o przynależność do Partii Komunistycznej, powołując się na Pierwszą Poprawkę. W efekcie został skazany na rok więzienia za obrazę Kongresu – odsiedział 11 miesięcy w federalnym więzieniu w Ashland w Kentucky w 1950 roku – i zwolniony z pracy w wytwórniach filmowych. Jego kariera, kiedyś błyskotliwa dzięki scenariuszom do hitów jak Kitty Foyle (1940), legła w gruzach.
Antywojenny przekaz w Johnny poszedł na wojnę / Johnny Got His Gun stał się w oczach władz potencjalnie wywrotowy. Dla senatora Josepha McCarthy’ego i jego zwolenników pacyfizm Trumbo pachniał „czerwoną propagandą” – w dobie zimnej wojny, gdy ZSRR był wrogiem numer jeden, każdy głos kwestionujący militaryzm budził podejrzenia. HUAC widziała w nim zagrożenie dla morale narodu, zwłaszcza że Trumbo otwarcie sympatyzował z lewicą i w latach 40. należał do organizacji takich jak Amerykański Komitet Pokoju.
Choć książka nie została oficjalnie zakazana, jej adaptacja filmowa napotykała przeszkody – producenci bali się inwestować w projekt kojarzony z „niepatriotycznym” autorem. Trumbo przez lata walczył o przetrwanie w podziemiu Hollywood, pisząc scenariusze pod pseudonimami – w tym nagrodzony Oscarem tekst do The Brave One (1956) jako „Robert Rich”. Ta historia – pełna ironii, walki i rządowej hipokryzji – została później pokazana w filmie Trumbo (2015) z Bryanem Cranstonem w roli głównej – znany m.in. z Breaking Bad -, który nie tylko oddaje jego osobiste zmagania, ale i obnaża propagandę USA, gloryfikującą wojnę kosztem prawdy.
Represje wobec Trumbo były częścią szerszej kampanii, która zniszczyła życie setkom artystów. Czarna lista, choć nieformalna, była brutalnie skuteczna: odcięła go od legalnej pracy, zmuszając do życia w cieniu.
Dopiero w 1960 roku, dzięki wsparciu Kirka Douglasa (dla którego napisał Spartakusa) i Otto Premingera (Exodus), jego nazwisko zaczęło wracać na ekrany. Ale wizja Johnny Got His Gun musiała czekać jeszcze dekadę – aż do 1971 roku, gdy fala sprzeciwu wobec wojny w Wietnamie dała mu szansę na realizację. Jak zauważył krytyk Roger Ebert w swojej recenzji z 1971 roku, „ten film powstał mimo systemu, nie dzięki niemu”.
Ekranizacja Johny got his gun w obliczu Pentagon Papers
Rok 1971, w którym Trumbo wyreżyserował Johnny Got His Gun, nie mógł być lepszy – to czas, gdy społeczeństwo amerykańskie kipiało gniewem na rząd za kłamstwa o wojnie w Wietnamie, ujawnione przez Pentagon Papers. Te tajne dokumenty, opublikowane w czerwcu 1971 roku przez „The New York Times” i „The Washington Post” po przecieku od Daniela Ellsberga, pokazały, jak administracje od Trumana do Nixona systematycznie oszukiwały naród, eskalując konflikt mimo świadomości jego bezsensu i ogromnych strat.
Premiera filmu Trumbo w sierpniu 1971 roku zbiegła się z tym wstrząsem – gdy Nixon walczył w sądzie o zablokowanie publikacji (sprawa dotarła do Sądu Najwyższego, który 30 czerwca orzekł na korzyść prasy), Johnny Got His Gun stał się artystycznym echem tej samej prawdy: rząd USA wolał propagandę niż odpowiedzialność za ludzkie życie.
Film, nakręcony za skromne 750 tysięcy dolarów w zaledwie 30 dni, zachował surowość książki: czarno-białe sceny przeplatają się z kolorowymi retrospekcjami, a Joe (Timothy Bottoms) desperacko komunikuje się kodem Morse’a, stukając głową w poduszkę – scena będąca nie tylko wierna powieści, ale i metaforą walki Trumbo o głos wbrew systemowi.
Joe Bonham, okaleczony i porzucony przez machinę wojenną, był historycznym symbolem tego, co dokumenty Pentagon Papers ujawniły o wojnie w Wietnamie: dziesiątek tysięcy młodych Amerykanów wysłanych na śmierć w imię kłamstw, które rząd ukrywał pod płaszczem patriotyzmu.
W cieniu dokumentów, które obnażyły 20 lat manipulacji – od fałszywych raportów o sukcesach po tuszowanie masakr jak My Lai – film Trumbo – opisujący historię z I wojny światowej – stał się cichym, ale miażdżącym oskarżeniem historycznej propagandy wojennej.
Rządy i establishment nie cenzurowały filmu bezpośrednio – nie było zakazu – ale jego dystrybucja była ograniczona: trafił głównie do kin artystycznych w dużych miastach, jak Nowy Jork czy Los Angeles, omijając masową publiczność w interiorze.
Metallica i „One”: Wrzask, który przebił cenzurę
Prawdziwy renesans Johnny Got His Gun nastąpił dzięki Metallice. W 1988 roku zespół wydał utwór „One” na albumie …And Justice for All, zainspirowany filmem Trumbo. James Hetfield i Lars Ulrich, poruszeni historią Joe Bonhama po obejrzeniu ekranizacji z 1971 roku, przełożyli jego cierpienie na muzykę i tekst: „Darkness imprisoning me / All that I see, absolute horror” („Ciemność mnie więzi / Wszystko, co widzę, to absolutny horror”).
Teledysk, w którym wykorzystano fragmenty filmu – m.in. scenę, gdy Joe błaga o śmierć, stukając kodem Morse’a – dotarł do milionów widzów dzięki MTV, stając się jednym z pierwszych trash-metalowych klipów emitowanych w mainstreamowej telewizji. Metallica nie tylko ożywiła przekaz Trumbo, ale i nadała mu nową siłę w epoce zimnej wojny i narastających konfliktów, jak wojna w Zatoce Perskiej, która wybuchła wkrótce potem.
Co ciekawe, „One” również spotkało się z pewnym oporem – niektóre stacje radiowe w USA wahały się przed emisją ze względu na antywojenną tematykę, a teledysk budził kontrowersje swoją brutalną szczerością, zwłaszcza wśród konserwatywnych widzów oburzonych scenami szpitalnymi. Mimo to utwór zdobył Grammy w 1990 roku w kategorii „Najlepsze wykonanie metalowe” i stał się hymnem pokolenia, które zaczynało kwestionować sens militarnych interwencji oraz dowodem na to, że sztuka może przebić się tam, gdzie polityka woli milczeć.
The Joe Bonham Project: Sztuka w służbie zapomnianych
W 2011 roku artysta i weteran Matt Saint-Victor założył The Joe Bonham Project, zainspirowany powieścią Daltona Trumbo. Celem było udokumentowanie życia weteranów wojen w Iraku i Afganistanie, którzy – jak fikcyjny Joe Bonham – wrócili z frontu z ciężkimi obrażeniami, często amputacjami czy urazami mózgu.
Projekt zachęcił artystów, takich jak Shepard Fairey czy Steve Mumford, do tworzenia rysunków i obrazów portretujących tych żołnierzy w szpitalach wojskowych, jak Walter Reed National Military Medical Center. Ich prace – surowe, intymne, dalekie od heroicznych plakatów – miały przypomnieć społeczeństwu o ludzkim koszcie wojen, który propaganda zwykle ucisza.
Inicjatywa szybko zyskała rozgłos – wystawy w USA i Europie (np. w Nowym Jorku w 2012 roku) pokazywały twarze i historie weteranów, takich jak sierżant Robert Henline, spalony w 70% ciała po ataku IED w Iraku. Aktualnie projekt pozostaje aktywny, rozszerzając się na konflikty w Ukrainie i Gazie – artyści dokumentują okaleczonych cywilów i żołnierzy, łącząc los Joe z ofiarami współczesnych wojen.
Wszyscy jesteśmy Joe Bonhamami
Antywojenny krzyk Johnny Got His Gun znów wybrzmiewa jak echo w świecie pogrążonym w nowych konfliktach i militaryzacji. Europa, pod pretekstem „rosyjskiego zagrożenia”, pompuje miliardy w zbrojenia – według raportu Stockholm International Peace Research Institute (SIPRI) z 2024 roku wydatki na obronność w UE wzrosły o 20% w ciągu dwóch lat, napędzane narracją o nieuchronnej konfrontacji.
Media, od BBC po „Rzeczpospolitą”, bombardują nas obrazami czołgów na granicy Ukrainy i wizją Putina jako nowego Hitlera, ale rzadko mówią, kto zyskuje na tym strachu – europejskie kontrakty zbrojeniowe trafiają do kieszeni Lockheed Martin czy Rheinmetall, a NATO pcha się na wschód, ignorując głosy o deeskalacji.
Na Bliskim Wschodzie Izrael kontynuuje brutalną kampanię w Gazie, która w oczach niezależnych obserwatorów – jak raport ONZ z marca 2025 roku – nosi znamiona ludobójstwa. Od października 2023 roku zginęło tam ponad 50 tysięcy Palestyńczyków, w większości kobiet i dzieci, pod gradem bomb finansowanych przez USA, podczas gdy Zachód powtarza frazesy o „prawie do samoobrony”.
Propaganda izraelska przedstawia to jako walkę z terroryzmem, ale relacje z Al Jazeery i organizacji jak Amnesty International pokazują zniszczone szpitale, szkoły i całe rodziny pogrzebane pod gruzami – obraz, który mainstreamowe CNN czy „New York Times” często pomija, woląc cytować oficjalne komunikaty Tel Awiwu.
Rosja nie jest bez winy – wojna w Ukrainie, trwająca od 2022 roku, pochłonęła dziesiątki tysięcy istnień, a Kreml – jak donosi Human Rights Watch – dławi własnych obywateli cenzurą i więzieniem za antywojenne protesty. Ale Zachód wykorzystuje ten konflikt do własnych celów, podsycając histerię o „imperialnej Rosji”, by usprawiedliwić własne zbrojenia i bazy militarne w Polsce czy Rumunii, podczas gdy zwykli Ukraińcy giną w błocie Donbasu, a europejskie sankcje windują ceny energii dla najbiedniejszych.
W tym chaosie cenzura przybiera nowe oblicza. Raport Amnesty International z 2024 roku alarmuje, że rządy – od Chin po USA – tłumią antywojenne głosy pod pretekstem „bezpieczeństwa narodowego”. W mediach społecznościowych algorytmy oznaczają posty krytykujące zbrojenia czy masakry w Gazie jako „dezinformację”, często pod naciskiem rządów.
Pacyfistów nazywa się „pożytecznymi idiotami Putina”, krytyków działań Izraela oskarża się o antysemityzm, a w Rosji protestantów zamyka za „zdradę”. Trumbo, który walczył z cichą cenzurą w latach 40., rozpoznałby ten schemat – wojna wciąż nienawidzi luster, a Joe Bonham jest jednym z nich.
W cieniu tych konfliktów rośnie nowa generacja Joe Bonhamów – okaleczonych, zapomnianych, zredukowanych do ciszy przez machinę, która nigdy się nie zatrzymuje. Machinę propagandy, wielkich interesów i krwi zwykłych obywateli po raz kolejny wepchniętych do tych samych cuchnących i zakrwawionych okopów.
Opracowanie Breaker Culture na podstawie wymienionych źródeł.